Dlaczego podwyżki płac już nie wystarczają, żeby zatrzymać pracownika?
Nie da się ukryć, że w pytaniu tytułowym pobrzmiewa pewna postawa narzekania i tęsknoty za minionymi latami. Pracownik stał się już tak wymagający, że nie chce pieniędzy… Czego on tak właściwie chce? A pracodawcy muszą „głowić się” i szukać innych sposobów, by zatrzymać pracownika. Jakich to czasów doczekaliśmy? Chcieliśmy to mamy. Zachodni rynek pracownika!
Lata minione to czasy, kiedy ludzie pracowali w jednym zakładzie przez większość życia. Czekali z utęsknieniem na „kilka stówek” podwyżki i obawiali się rozmów z szefem, czy aby na pewno dalej jest dla nich miejsce w organizacji. Utrata pracy byłaby bardzo bolesna i trudna – z czegoś rodzina musiała żyć. Jest to mocne uogólnienie, lecz mam wrażenie, że jednak dość powszechne. Co takiego się stało, że się to zmieniło?
Można powiedzieć, że zmieniło się wszystko. Zacznijmy od poprawy warunków życia. Średnio poziom wynagrodzeń znacznie się poprawił. Mamy zapewniony byt i bezpieczeństwo. W naturalny zatem dla funkcjonowania człowieka sposób przemieszczamy się wyżej po piramidzie Maslowa. Ważna dla nas będzie coraz bardziej potrzeba uznania i samorealizacji. Pieniądze wypełniają to w sposób minimalny i bardzo ograniczony.
Oliwy do ognia dolewa zmieniający się charakter pracy. Coraz więcej stanowisk to praca intelektualna, która jeśli ma przynosić oczekiwane rezultaty niesie rewolucję na linii pracodawca-pracownik. To już nie model z PRL, gdzie władczy kierownik dyktuje warunki, a pokorny pracownik słucha i wykonuje to co ma zlecone. Jest to współpraca ze zrozumieniem i poszanowaniem swoich obowiązków i kompetencji. Podwyżka w takiej sytuacji będzie miała ograniczone przełożenie na efektywność. Rzecz jasna przy założeniu, że zarabiamy dobrze (każdy ma swoją indywidualną definicję słowa „dobrze”). Nadgodziny również są kiepskim remedium – efektywność takiej pracy będzie bardzo niska i będzie spadać z większą ilością godzin. A gdy taka sytuacja zdarza się często może przełożyć się na wypalenie zawodowe, które jest definiowane jako choroba, a nie jako cośz czym można i trzeba żyć.
Pieniądze to tak zwana motywacja zewnętrzna. Zwłaszcza kiedy rośnie konkurencyjność i pracownik czuje się pewnie na rynku pracy. Pieniądze w tej sytuacji nie mają decydującego przełożenia na jego „być” albo „nie być”. Jeśli nasze podstawowe potrzeby życiowe są zapewnione, będziemy szukać odpowiedzi na następujące pytania: Czy ja mogę się tutaj rozwijać? Czy jestem dobry w tym co robię? Czy mój cel życiowy jest odzwierciedlony w tym co robię? Czy mam dobre relacje z ludźmi w pracy? itd. Ważny jest szereg czynników, które dzieją się wewnątrz każdej osoby. Nie są czymś zewnętrznym w stosunku do człowieka jak np. system kar i nagród. To zjawisko nazywamy wzbudzaniem motywacji wewnętrznej. Zadowalająca odpowiedź na powyższe pytania będzie decydującym kryterium, czy ktoś chce pracować w danej firmie czy nie. Kierownicy, którzy jeszcze nie przepracowali w sobie tej zmiany sytuacji mogą swoją osobą i metodami, które stosują przeszkadzać w efektywnej pracy. Obecnie pojawia się to zwłaszcza w firmach, które działają od dziesięcioleci i które święciły sukcesy w poprzednich warunkach na rynku pracy. Teraz już tych sukcesów nie ma? Dlaczego? Czyja to wina? Z pewnością zdemoralizowanego, młodego pokolenia wchodzącego na rynek pracy!
Autor: inż. Sylwester Dusza