Szesnaście godzin spędzonych w autobusie do Bangkoku dało nam strasznie „popalić”. Gdy w końcu wysiedliśmy na słynnej ulicy Khao San, marzyliśmy o jednym: Boże, pozwól szybko znaleźć za rozsądne pieniądze fajny nocleg – i udało się.
Mamy co prawda „opracowany” pewien schemat, który póki co szczęśliwie się sprawdzał: bierzemy zawsze pokój w pierwszym hotelu do jakiego wejdziemy. O ile prawdopodobną cenę można wyszacować u wejścia do hotelu (te grożące wysokimi cenami omijamy z daleka), to warunki na jakie się w nim trafi są niewiadomą, która „u niedofinansowanych podróżników” budzi każdorazowo dreszczyk emocji. Zakotwiczyliśmy w przytulnym, czystym i co ważne leżącym niedaleko centrum hoteliku i rozpoczęliśmy przygotowania do szybkiego, ale nie chaotycznego, zwiedzania Bangkoku – tego ogromnego, ruchliwego miasta będącego kwintesencją azjatyckich metropolii.
W czasie koronacji w 1782 roku Rama I, nadał stolicy swego państwa nazwę która składała się z 43 sylab. Przez kolejne lata dodano do niej jeszcze 21 i dziś szczyci się rekordem Guinnesa jako najdłuższa nazwa geograficzna na świecie. W wolnym przekładzie znaczy: „Wspaniałe miasto aniołów, najznakomitsza skarbnica boskich klejnotów, kraina, której nikt nie zdoła podbić, wielkie i sławne królestwo, królewska, urzekająca skarbnica Dziewięciu Szlachetnych Kamieni, najwyższa rezydencja króla i wielki pałac, boskie schronienie i miejsce przebywania kolejnych wcieleń duchów”. No i czego się tu spodziewać czytając tą nazwę przed wyjazdem? Oczywiście jednego z największych miast świata, w którym mieszka ponad 9 mln ludzi. I choć jest wielkie i strasznie zatłoczone to zawsze chcieliśmy do niego przyjechać i zobaczyć to wszystko na własne oczy.
Ogromne wrażenie zrobił na nas Wielki Pałac, który jest położony na 25 hektarach. Na jego terenie znajduje się Świątynia Szmaragdowego Buddy, która kryje w sobie figurkę wyrzeźbioną z jednej bryły kamienia szlachetnego o wysokości 66 cm i jest dla Tajów najświętszym miejscem.
Zobaczyliśmy również Świątynię Leżącego Buddy, gdzie można zobaczyć mający 46 m długości posąg z pozłacanego gipsu . Z Wielkiego Pałacu ruszyliśmy zwiedzić letnią rezydencję króla Pałac Vimanmek który jest największą na świecie budowlą wykonaną ze złocistego drewna tekowego. Podczas zwiedzania Pałacu przewodnik pytał po kolei każdego ze zwiedzających z jakiego kraju pochodzi, i bardzo miłe było gdy w kolejnej z sal zaprezentował nam kolekcję kryształów z Polski.
Nie mogliśmy również ominąć Świątyni Złotego Buddy, która kryje w sobie posąg bóstwa wykonany z litego 18 karatowego złota ważącego 5,5 tony. Ciekawostką jest fakt, że choć figura pochodzi z XIII wieku to została odkryta dopiero w 1955 r., gdy w czasie transportu został ułamany kawałek gipsu którym była pokryta.
Z Bangkoku ruszyliśmy z powrotem w kierunku Malezji i Singapuru. Dwa dni zatrzymaliśmy się na Krabi które uchodzi za najpiękniejsze wybrzeże Tajlandii. A stąd dalej na południe. Po kilku dniach dotarliśmy do Singapuru w którym zatrzymaliśmy się trzy dni w trakcie których zregenerowaliśmy siły i pełni optymizmu i ruszyliśmy do Nowej Zelandii. Kraju który zawsze marzyliśmy zobaczyć i który był inspiracją do naszej podróży.