25 sierpnia, w 20 dniu podróży dojechaliśmy do Syrii. Na granicy zastaliśmy zamkniętą bramę, którą otwierają, co jakiś czas. Godzinę czekamy na otwarcie, załatwiamy formalności przez półtorej godziny, pomimo, że nie ma żadnej kolejki i w końcu wjeżdżamy. Szokują nas rozległe równiny i brak zabudowań. Dopiero po ponad 200 km pojawiają się pierwsze większe miasteczka – skupiska ludności. Kierujemy się w stronę miasta Aleppo, gdzie po raz pierwszy ćwiczymy jazdę w ruchu drogowym bez jakichkolwiek przepisów regulujących pierwszeństwo itp. Nie jest to łatwe, ale bez strat dochodzimy do wprawy. Na drodze spotykamy się z licznymi otwartymi studzienkami, które zwiększają naszą czujność do granic możliwości. Nocujemy pod świątynią Szymona Słupnika (N36°19’56.9” E36°50’39.9”).
Rano zwiedzamy świątynię, w cenie biletów studenckich, które pozwalają odetchnąć naszemu budżetowi po niezmiernie drogiej Turcji. Tutaj za wstęp płacimy 45 groszy ! Następnie kierujemy się do antycznych ruin starożytnego miasta – Apamei (N35°25’01.9” E36°24’06.3”), która zrobiła na nas duże wrażenie – przede wszystkim swoją wielkością i niemalże niezliczoną ilością ogromnych kolumn. Odkryte ruiny pochodzą z czasów hellenistycznych, rzymskich oraz bizantyjskich. Z Apamei udajemy się bezpośrednio nad morze, gdzie szukamy miejsca na kąpiel i biwakowanie, niestety jadąc wzdłuż morza na odcinku 30 km nie udaje nam się znaleźć żadnego miejsca, które by na to pozwalało – wszędzie jest taki śmietnik, że wewnętrzna „blokada” uniemożliwia nam plażowanie – przykry widok. Na nocleg udajemy się na wyżynę w okolicy Masyaf, jednak po drodze wydobywają się dziwne dźwięki z tylnego koła. Wieczorem stawiamy samochód na kobyłce i okazuje się, że coś nam trochę blokuje koło. Po konsultacjach z naszym przyjacielem „Dzidzialem”, a zarazem znakomitym znawcą samochodów dowiadujemy się, że na pewno odpadły nam okładziny ze szczęk hamulcowych.
Kolejnego dnia wyjmujemy okładziny z bębnów i koło zostaje odblokowane. Ponieważ nigdzie nie udaje nam się kupić pasujących szczęk hamulcowych, ostrożnie (bez jednego hamulca) udajemy się jedyne 220 km do najbliższego, a zarazem jedynego w Syrii serwisu Renault – w Damaszku. Ponieważ jest już zbyt późno na naprawę samochodu – umawiamy się na kolejny dzień, na rano. Tymczasem zwiedzamy Damaszek: Wielki Meczet Umajjadów z 705 r, Błękitny Meczet, Bazar Suk al-Hamidijja i Cytadelę z XIV wieku. Kolejnego dnia samochód zostaje naprawiony – mamy założone nowe szczęki i przetoczone bębny hamulcowe. Postanawiamy wrócić z powrotem, w celu zwiedzenia tego, co z powodu awarii musieliśmy opuścić. Jadąc przez pustynie mijamy osady koczujących Beduinów. Udajemy się do wioski, w której domki przypominają ule. Mieszkańcy żyją w nich bardzo skromnie. (N35°19’09.9” E37°09’52.8”), Telewizory z antenami satelitarnymi to właściwie jedyny luksus, jaki można zobaczyć w ich domach z cegły mułowej, namiotach koczujących Beduinów, czy też biednych dzielnicach arabskich. Ten kontrast nowoczesności w powiązaniu z zupełnie innymi warunkami, standardami życia niż w Europie daje do myślenia
Następnie podążamy do Hamy zobaczyć ogromne, drewniane, 22 metrowe nurie (N35°07’53.6” E36°45’22.5”), które robią tak duże wrażenie, jaką same mają wielkość. Podziwiamy też zachowane fragmenty akweduktu, za pomocą którego, woda z rzeki nawadniała pola i była odprowadzana do okolicznych domów.
Podróżując dalej docieramy do największego i najlepiej zachowanego zamku Krzyżowców – Krak des Chevalier (N34°45’17.2” E36°17’26.5”). Dobrymi drogami, wiodącymi 150 km przez pustynię jedziemy do Palmyry (N34°32’52.9” E38°16’20.7”) – jednej z największych atrakcji Syrii. Pierwsze ślady osadnictwa pochodzą z neolitu (ok. 2 tys. lat p.n.e.). Od II w. p.n.e. przebiegała tędy południowa odnoga jedwabnego szlaku, z czego utrzymywało się to miasto. Ruiny Palmyry są naprawdę ogromne i częściowo zwiedza się je jeżdżąc w samochodzie. Przejście całego miasta – od świątyni Baala do wież pogrzebowych zajęło nam około 2 godzin. Piękny widok na całość rozciąga się z cytadeli (N34°33’47.1” E38°15’26.5”) położonej na ponad 100 metrowym wzniesieniu. Po obejrzeniu kierujemy się w stronę Damaszku i zarazem Jordanii, nocujemy w najspokojniejszym możliwym miejscu – czyli na pustyni. Droga, jaką musimy przebyć (przez pustynię) z Palmyry do Damaszku to 220 km, co pokazuje jak bardzo na odludziu zbudowano to piękne miasto.
Granicę przekraczamy w Dar’a – Ar Ramtha , nocujemy w parku koło miasta Jerash (N32°16’17.2” E35°53’25.4”), w którym następnego dnia podziwiamy antyczne miasto. Zwiedzamy również zamek w O’ilung (N32°19’29.8” E35°43’41.6”) położony na wysokim wzgórzu. Udajemy się do miasta Baptystów (N31°50’40.2” E35°34’45.3”) w którym chcemy zobaczyć mozaiki, jednak docieramy tam już zbyt późno i nie zostajemy wpuszczeni. Ponieważ zapada już zmrok, postanawiamy szukać noclegu, a nad Morze Martwe jechać dopiero jutro. W związku z tym, udajemy się na górę Nebo (N31°45’59.6” E35°43’41.2”) od której zwiedzania rozpoczynamy kolejny dzień. Oglądamy mozaiki, pomnik zbudowany dla Jana Pawła II, który od tego miejsca rozpoczął pielgrzymkę do Ziemi Świętej, źródło Mojżesza i inne atrakcje tego miejsca, jak chociażby wspaniałe widoki, które się stąd rozciągają. Udajemy się nad Morze Martwe, gdzie znajdujemy (płatną) plażę z prysznicem. Wiemy, że nie ma co szukać dzikiej plaży, ponieważ po wyjściu z morza konieczne jest spłukanie się z soli słodką wodą. Wrażenia z kąpieli ciężko opisać. Pozycja stojąca w tej wodzie daje wrażenie (jak myślę) podobne do latania w kosmosie. Wydaje nam się, że unosimy się jakby w powietrzu a przy tym nic specjalnego nie trzeba robić. Niesamowite! Warto również dodać, że lustro Morza Martwego jest najgłębszą depresją na kuli ziemskiej, a w dodatku ciągle się obniża. Kiedy początkowo zobaczyliśmy wskazanie GPSa dot. wysokości „–418m n.p.m.” myśleliśmy, że się popsuł. Okazało się jednak, że podawana wysokość jest prawdziwa.
Po drodze do Petry oglądnęliśmy z zewnątrz zamek Karak i Mons Rea. Na miejsce dotarliśmy w południe i był to ostatnim moment, żeby zdążyć oglądnąć całość do zachodu słońca. Wprowadzenie stanowi długi i wysoki wąwóz utworzony przez płynącą tu kiedyś rzekę. Obszar tego miejsca zamieszkiwany był już tysiące lat p.n.e. Petra (N30°19’31.5” E35°28’05.3”) to miasto wykute w skałach. Ale jego wielkości, uroku i położenia nie sposób oddać tak krótkim opisem, to trzeba zobaczyć na własne oczy – naprawdę warto. Intensywne zwiedzanie Petry zajęło nam 5 godzin. Zmęczeni znaleźliśmy miejsce na nocleg na pobliskim szczycie, gdzie udało nam się wjechać jak zwykle drogą terenową.
Kolejnego dnia podążając do Aqaby zwiedziliśmy Wadi Rum (N29°38’25.4” E35°26’02.7”) – to dolina leżąca wśród granitowych i zbudowanych z piaskowca skał, jest jedną z najpiękniejszych pustyń na Świecie. Obecnie jest zamieszkiwana przez grupy Beduinów, z których większość trudni się wożeniem turystów samochodami terenowymi po piaszczystym dnie doliny. Do pełnego zwiedzenia Wadi Rumu niezbędny jest samochód terenowy z napędem na 4 koła, a ceny za jego wypożyczenie na miejscu nie są zbyt atrakcyjne.
Do portu Aqaby dotarliśmy odrobinę za późno i odmówiono nam już sprzedaży biletu na prom do Egiptu, musieliśmy czekać do następnego dnia rano. Należy jeszcze wyjaśnić, dlaczego „chcemy” płynąć promem zamiast przejechać 10-cio km odcinkiem przez Izrael. Jest to konieczność ze względu na konsekwencje, jakie wiążą się z przekroczeniem granicy Izraela – otrzymanie pieczątki w paszporcie, uniemożliwia późniejszy wjazd do niektórych krajów arabskich, w tym do Syrii (przez którą będziemy musieli wrócić, jeśli nie wpuszczą nas do Libii). Następnego dnia rano kupujemy bilety na prom z samochodem płacąc w sumie 300$ L W dodatku od momentu zakupu biletów musimy czekać 12 godzin, ponieważ na morzu są zbyt duże fale, aby popłynął prom z samochodami. Kolejne 4 godziny trwa załadowanie promu, następnie 2 godziny przepłynięcie 60 km na drugą stronę i 2 godziny rozładowania promu, oraz 3-4 godziny spędzone na załatwianiu formalności wjazdowych do Egiptu. W sumie „bezsensownie” wydane setki złotych i stracone 2 dni – wszystko przez konflikty między Izraelem i światem arabskim. Okazało się również, że szukając noclegu w okolicach Aqaby w celu oczekiwania na prom urwaliśmy i zakopaliśmy całe lewe przednie nadkole wyjeżdżając z suchego koryta rzeki, gdzie się zakopaliśmy „Kangurem”. Do dzisiaj wspominamy akcję wyjeżdżania z tego koryta i słowa „o popatrz na ten wystający element – ktoś się już przed nami tutaj zakopał…”. Potem zrozumieliśmy, że kiedy przy wyjeżdżaniu z koryta rzeki powstały kłęby dymu i „ryk” silnika, nikt nie zauważył, że urwało się, a przy tym od razu zakopało całe ogromne nadkole. Możliwe, że jego strata umożliwiła nam wyjście z tej trudnej sytuacji, gdyż stanowiło ono znakomitą podkładkę pod koło napędowe.